Prof. Jerzy Duda Gracz 2002

Żegnając Antoniego Kowalskiego w 1982 roku, kiedy opuszczał mury Akademii i między innymi moją pracownię malarstwa nie przypuszczałem, że dwadzieścia lat później znów się spotkamy przy jego obrazach.
Uwagi i korekty, kiedy był studentem i jak pamiętam, chyba niezbyt ich potrzebował, wtedy były na miejscu, ale dzisiaj ?
Co mówić o sztuce artysty dojrzałego, uformowanego, z imponującym dorobkiem ?
Mimo to spróbuję, skoro się mnie nie zaparł, ale tak naprawdę spróbuję bo nie doczytałem się w omówieniach, recenzjach i komplementach jego twórczości tego, co moim zdaniem, jest najważniejsze.

Myślę oczywiście o warsztacie, który w przypadku Antoniego Kowalskiego stanowi nie tylko miarę jego odrębności, mistrzostwa i możliwości wypowiedzi ale jest również, a może przede wszystkim, kluczem do odczytania jego obrazów. Chcę powiedzieć, że pomijając talent, duchowe predylekcje i pracowitość, trzeba ogromnej odwagi, żeby na obszarze sztuki współczesnej manifestować szacunek dla tradycji obrazowania i doskonalić swój warsztat. Grozi to najczęściej pomówieniami o komercjalizm ,lub pozycją audsaidera w międznarodowej rzeszy analfabetów malarskich, opętanych dogmatyczną obsesją szukania „czegoś nowego”.

Antoni Kowalski dzięki warsztatowi niczego w sztuce nie szuka, lecz raczej znajduje. Znajduje coś, co nie tylko jest nowe, ale przede wszystkim własne. (Niewielu to potrafi, chociaż prawie każdy tak sądzi twierdząc, że „maluje dla siebie” A przecież w istocie dopiero wtedy, gdy malujemy „od siebie”, malujemy po swojemu).

Warsztat, to również świadectwo pokory wobec sztuki, czyli świadomość dziedzictwa; świadomość kontynuacji i czerpania z doświadczeń stuleci, bez kompleksu epigona. Antoni Kowalski maluje technikami klasycznymi: olejem i pastelą, które jak widać na obrazach nie mają dla niego tajemnic. Jak inny wirtuoz Konstanty Andrzej Kulka mógłby powiedzieć: „ Trudności techniczne? Nie widzę”. Posługuje się tymi technikami swobodnie lecz na tyle zdyscyplinowanie i rozważnie, że można wyraźnie dostrzec, wprzęgnięcie warsztatowych możliwości autora w służbę budowania dzieła. Chociaż obrazy powstają powoli, artysta nigdy nie uległ pokusie i nie przekroczył tej granicy wirtuozerii, za którą inni popisują się prześciganiem aparatu fotograficznego, właściwie nie wiadomo po co. Benedyktyńska metoda pracy, swoisty malarski zakon i jego twarde reguły, nawet bez czytania tytułów prac reflektują nas, że obcujemy z obrazami sakralnymi. Że dotykamy wzrokiem Tajemnicy, Wieczności i Tego Wszystkiego, co dzisiaj na karuzeli cywilizacyjnego przyspieszenia, jest ludzką tęsknotą za czymś Świętym, Pięknym i Dobrym. Osobiście, nie mam ochoty na odczytywanie przesłań i sensów obrazów Antoniego Kowalskiego na tej samej zasadzie, jak nie znajduję żadnego powodu aby zgłębiać Dogmat Trójcy Świętej.

Nie interesuje mnie „co artysta chciał przez to powiedzieć”, bo mu najzwyczajniej wierzę, a wywody prześwietnych komentatorów i recenzentów śmiertelnie mnie nudzą. Nie chcę sobie psuć przyjemności milczącego patrzenia i modlitwy bez słów. Wystarcza to, że obrazy są piękne i „święte” bo zostały pięknie i modlitewnie namalowane. W tym momencie uświadamiam sobie, że metoda malarska, umiejętność stosowania warsztatu pozwala na wyobrażenie idei i sakralizację rzeczy. Na swoisty ekumenizm treści i formy, dzięki któremu abstrakcja staje się światem widzialnym, a nawet materialnym.
Urzeka mnie ten świat i to, że Antoni Kowalski jako sukcesor tradycji kultury i sztuki łacińskiej, odcinający się od awangardowych neobarbarzyńców, odwrócił porządek rzeczy. W przeciwieństwie do wszystkich innych, nie poszedł „jak Pan Bóg przykazał” nowatorska drogą od natury do abstrakcji, lecz z abstraktu zbudował rzeczywistość. Oczywiście, że jest to rzeczywistość nierzeczywista, rzeczywistość duchowa, mistyczna i sakralna, niemniej stała się ona materialnym faktem. Stała się obrazem, przy okazji nobilitując słowo i pojęcie obrazu tam, gdzie się powszechnie „uprawia malarstwo”. Chciałoby się rzec: cóż to za przewrotna, „bolszewicka” świątobliwość Antoniego Kowalskiego. Cenię ją, bo jest przeciwieństwem gorliwości artystów pobożnych, ale niewierzących, którzy ani myślą westchnąć: „Veni Creator Spiritus!”.

Prof. Jerzy Duda Gracz 2002